Mój one-shocik :D

Sprostowanie:
Na samym poczatku chciałabym poinformować czytelników mojego one-shota, że wszystkie powtórzenia, dziwaczne wyrażenia są jak najbardziej zamierzonym działaniem i nie ma tam absolutnie najmniejszego miejsca na jakieś przypadkowe błędy stylistyczne.

„Story of my life“ (one-shot inspirowany przekazem singla zespołu One Direction pt. „Story Of My Life“)

    Gdybym wyjawiła ci moje marzenia, uwierzyłbyś w mozliwość ich spełnienia? Z pewnością zapukałbyś się w czoło. Ale gdybym opowiedziała ci historię mojego życia, dałbys wiarę, że osiągnęłąm w życiu więcej niż ty zdołałbyś osiągnąć przez te wszystkie swoje lata? Z pewnym przekonaniem mogę stwierdzić, że nie. Aby jednak regułom stało się zadość, posłuchaj mojej opowieści i zweryfikuj wiarygodność moich słów.

   Na nasze życie składa się wiele chwil (czasem tych dobrych a czasem- a nawet częściej- tych złych). Próbujemy wmawiać sobie, że w sumie jesteśmy dobrymi, spełnionymi ludźmi- bo przecież wiele jest osób gorszych od nas, które w średniowieczu skończyłyby w najlepszym wypadku na stosie. Żyjemy z dnia na dzień- bez przeżyć, bez przygód bez wspomnień. Nie zatrzymujemy się ani na moment.

   Jeszcze niecałe dwa lata temu żyłam jak wy wszyscy- byłam zwyczajną 18-latką, dziewczyną, która jeszcze chodziła do szkoły, przejmowała się ocenami, chodziła na randki, zwracała uwagę na to, co mówią inni, dziewczyną, która nie miała większego celu w życiu. Zakodowane miałam jedynie przygotować się na jutrzejszy dzień. Moje myśli nie wybiegały zanadto w przyszłość. I to byłaby cała historia mojego życia, gdyby coś w końcu we mnie nie pękło. Gdyby ni stąd ni zowąd, bliska mi wtedy osoba nie powiedziałaby mi, że to co razem z nią przeżyłam było tylko chwilowym zauroczeniem, kaprysem- tak jak to określił mój ówczesny chłopak. To był moment. Chwila, która całkowicie odmieniła moje dotychczasowe życie. Obróciło to mój cały świat do góry nogami.

   Tylko kilka głupich słów, kilkanaście pieprzonych sylab, które potrafiły przeciąć serce wskroś. Ale w przeciągu tego minionego czasu, dziękuję Bogu za nie. Bez nich pewnie nie udałoby mi się dokonać tego, czego dokonałam. Wiecie co? Te słowa tak naprawdę nie osłabiły mnie, ale sprawiły, że poczułam się silniejsza. Ale silniejsza nie po to, by dokopać temu draniowi (choć w sumie należałoby mu się), ale po to, żeby udowodnić, że sama w sobie jestem coś warta, że zdołam wejść na szczyt- do chmur swoich najskrytszych marzeń i
pragnień. I być może nie wyszłoby mi, ale pojawili się Oni...

   Muzyka przekazuje więcej emocji niz słowa... Pięciu zwykłych chłopaków ze Zjednoczonego Królestwa (jakby na to nie patrzeć oni też tworzą pewnego rodzaju zjednoczone królestwo, zjednoczony kierunek...) pokazało mi, czym jest życie. Na ich utwory trafiłam przypadkiem, ale po niedawnym rozstaniu z chłopakiem stały się one miodem na moje zranione serce. Dzień po dniu wsłuchiwałam się w ich fascynujące piosenki, które nie były ani trochę oderwane od rzeczywistości. Ich teksty były moim życiowym drogowskazem. I nadszedł w końcu dzień, gdy podniosłam się z piachu, otrzepałam się i zapragnęłam stanąć obok nich, podać im rękę, po ludzku przytulić- podziękować za to piękno, jakim mnie obdarzyli...

   Możecie się domyślać jakiej reakcji ze strony innych się doczekałam. Tak, dokładnie- wszyscy mnie wyśmiali- powiedzieli, że mam bujną wyobrażnię, żebym zaczęła w końcu odróżniać marzenia od rzeczywistości. Odsunęli mnie od siebie- wtedy, gdy najbardziej potrzebowałam ich wsparcia! Wtedy tak naprawdę zrozumiałam, że jeśli człowiek kieruje się wyłacznie opiniami innych, tak naprawdę nic w życiu nie osiągnie. A ich duchowa nieobecność jeszcze bardziej dodawała mi sił do działania- tak jakby wbrew ich zdaniu. Postanowiłam dokonać tego, czego tak bardzo pragnęłam- spełnić swoje marzenia. Pierwszym z nich było poznanie członków zespołu One Direction- największe i najtrudniejsze z nich do wykonania. Niestety chłopcy nie mieli zaplanowanego koncertu w Polsce. Pomyślałam sobie, że skoro oni nie przyjadą do mnie, to ja muszę przylecieć do nich.

   Dzień, w którym pakowałam walizkę po uprzednim zarezerwowaniu biletów na lot do Londynu, pamiętam, jakby zdarzył się wczoraj. Rodzice nic wtedy jeszcze nie wiedzieli, napisałam tylko kartkę z informacją dokąd zmierzam. Nic więcej- to była moja i tylko moja misja- nie chciałam żeby ktoś się w to wtrącał. A pieniądze? Do wcześniej zebranych oszczędności dodałam pieniądze pożyczone od przyjaciół i rodziny. Wszystko szło mi świetnie. Lot odbył się bezproblemowo, bez trudu dotarłam do zarezerwowanego motelu. Szło jak z płatka. Nie bardzo chciało mi się wierzyć w swoje szczęście. No właśnie... 

   Chwilę po dotarciu do swojego pokoju uświadomiłam sobie, że, o zgrozo, nie kupiłam jeszcze biletu na koncert. Oczywiście, nie chodziło o pieniądze, ale bałam się, że nie dostanę już biletu. W końcu to dzień koncertu. Gdy z przyspieszonym biciem serca potwierdziłam częściowo swoje obawy sprawdzając dostępność kupna przez internet, cała moja nadzieja tkwiła już tylko w kasie biletowej- w ostatnim możliwym miejscu, gdzie mogłabym zdobyć upragniony bilet. 

   Pod stadionem, na którym za 2 godziny miał odbyć się koncert, przyjechałam nieco podłamana. Nagle mój cały misterny plan miał legnąć w gruzach?- myślałam sobie. Z drżącymi dłońmi podeszłam do kasy i nierozważnie zapytałam po polsku o bilety. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, co zrobiłam, kiedy to miły pan w ciemnych okularach i ładną fryzurą odpowiedział po angielsku, że nie rozumie tego, co mówię. Oprzytomniała powtórzyłam pytanie, tyle że już w jego ojczystym języku. Pan, skądś znajomym mi głosem, oznajmił ze szczerym zmieszaniem, że nie ma juz biletów do sprzedania i że niestety nie może mnie przepuścić na stadion. Wtedy zażenowana spuściłam głowę w dół, a przed moimi oczami pojawiły się wszystkie te osoby, które mówiły żebym zaczęła odróżniać real od fikcji. Kasjer widząc moją reakcję, zaproponował mi autograf Louisa Tomlinsona, który niedawno otrzymał. Pokiwałam z trudem głową na znak, że nie mogę go przyjąć i rozpłakałam się w tej samej chwili.

Wtedy to „miły pan“, jak zwykłam go nazywać, wyszedł z budki i podszedł do mnie. Myślałam wtedy, że chce mnie wyrzucić czy coś, ale on najzwyczajniej w świecie wziął mnie w swoje ramiona i przywarł do mnie z czułością. Poczułam się wtedy tak...Nawet nie wiem, jak to określić. Nie wiedziałam, że zwykłe przytulenie może być takie kojące i przyjemne. 

Z uścisku wyrwał nas jakiś ochroniarz i powiedział coś szybko, że nie zdążyłam zrozumieć i poprowadził go w stronę szatni stadionu. Widziałam tylko odchodzącą, zamazaną-  od oczu pełnych łez, sylwetkę najmilszego kasjera na świecie, ubranego niby zwyczajnie- T-shirt w paski, fajne czerwone rurki i adidasy- ale wyglądającego przy tym niesamowicie seksownie.

   Gdy postacie znikły z mojego pola widzenia, moje podpuchnięte oczy znowu zalały się łzami. Byłam zła na siebie, na cały świat. „Jak mogłam być taka głupia, że z wrażenia zapomniałam o najważniejszej części mojego planu- zarezerwowaniu biletu na koncert?"- cały czas wypominałam sobie. Smutek i złość cały czas przewijały się we mnie, mysli zmieniały się jak w kalejdoskopie. Z tego wszystkiego, targana skrajnymi emocjami, usiadłam po turecku przed wejściem na stadion i oparłam się od niechcenia o niski murek. Nawet nie wiedziałam kiedy mimowolnie zasnęłam.

   Obudził mnie pisk o mocy chyba miliona decybeli, jaki wydawać mógł tylko mega fandom One Direction. To znak, że chłopcy właśnie weszli na scenę, a za chwilę rozpoczną swoje show. Podniosłam się z ziemi obolała. Wygłodniała tymi całymi wrażeniami podeszłam do budki z hot-dogami. Nagle uświadomiłam sobie, że ktoś mi buchnął torebkę, w której miałam telefon i inne nie mniej ważne drobiazgi. W tej jednej chwili najchętniej strzeliłabym sobie w łeb, oddając hołd wszystkim, którzy odradzali mi pomysł spełniania tych swoich głupich infantylnych marzeń. Oczy zaszły mi łzami, nie wiem który to już raz z kolei. Czara goryczy przelała się- nie dość, że nie miałam pieniędzy na powrót do motelu, to jeszcze bezsensownie wydałam kupę forsy na przylot do tego pechowego dla mnie Londynu.

   Co zrobiłby każdy z was na moim miejscu? Odpowiedź nie jest oczywista, prawda? Ja, po dłuższym zastanowieniu, postanowiłam zaczekać pod stadionem na koniec koncertu. „Może przynajmniej ich zobaczę, jak będą wychodzić"- pomyślałam. Łatwiej jednak powiedzieć, niż zrobić. Nie uśmiechało mi się 2-godzinne sterczenie pod gołym niebem przy coraz gorszej pogodzie. Postanowiłam więc podejść do znajomej mi już budki z hot-dogami i jakoś zagadać do sprzedawcy, byle tylko nie sterczeć bezczynnie jak idiotka.

   Po krótkim zapoznaniu dowiedziałam się, że Nick jest Polakiem i tak naprawdę ma na imię Mikołaj. Nawet nie domyślacie się, jak dobrze i bezpiecznie się wtedy poczułam. Fantastycznie mi się z nim rozmawiało- jak z przyjacielem, którego długo nie widziałam. Czas mijał nam tak szybko, że nie zauważyłam, kiedy skończył się występ chłopaków (czytaj: ucichły piski dziewczyn). Zaniepokojona zaczęłam obawiać się, że może przeoczyłam ich wyjście.
 Na szczęście moje obawy rozwiała rychła niepostrzeżona ewakuacja chłopaków z szatni stadionowej. Wyszli tylnym wyjściem z wielką chmarą ochroniarzy. Nagle dostrzegłam wśród nich znajomą osobę. „Co do diaska robi tam ten bileciarz...?“- nagle spostrzegłam, że to nie był zwyczajny kasjer, bo w rolę „miłego pana kasjera“ wcielił się sam Louis Tomlinson i to on wtedy serdecznie mnie przytulił na pocieszenie! Myślałam, że dostanę zawału. Chciałam wszystko opowiedzieć Nickowi, ale chłopcy podeszli właśnie do jego budki i poprosili o tuzin hot-dogów dla siebie i ekipy. Z wrażenia aż mnie zatkało. W tej chwili  chciałam tak wiele powiedzieć, ale jednocześnie nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Nie miałam nawet telefonu, żeby uwiecznić tę chwilę! Ale jednak znalazł się ktoś, kto zrozumiał mnie bez słów- Louis podszedł do mnie i zapytał o mnie o imię, sekundę później przedstawił mnie pozostałym członkom zespołu i opowiedział im o moim przykrym incydencie z biletem. 
W oczekiwaniu na hot-dogi chłopcy zaczęli ze mną rozmawiać na spokojnie. Nawet nie myslałam, że tak swobodnie będę z nimi gawędzić i żartować.

   Jednak wszystko co dobre, szybko się kończy i ochroniarze zaczęli pospieszać chłopców do samochodu. Nick właśnie podawał ostatniego z zamówionych hot-dogów jednemu z mięśniaków. Chłopcy zaczęli się ze mną żegnać i dziękować za miłą pogawędkę. Nie byłam do końca świadoma tego, co przed chwilą mnie spotkało... Kiedy wsiadali do tego ich minivana, spostrzegłam się, że byc może była to jedyna okazja, by ich blizej poznać. Postanowiłam nie zaprzepaścić tej szansy. Zaczęłam biec w ich kierunku... Ale czy o czymś nie zapomniałam? Prędko opamiętałam się i pędem wróciłam pod osławioną budkę z hot-dogami i wręczyłam właścicielowi pomiętoloną kartkę z moim numerem telefonu zapisanym w pośpiechu i pocałowałam go delikatnie w policzek. Gdy robiłam w tył zwrot, dostrzegłam, że kierowca vana nagle zapala silnik. W panice zaczęłam krzyczeć i puściłam się w pogoń za ruszającym autem. Nawet nie wiedziałabym, że potrafię tak szybko biec, że w tamtym momencie zdołałabym prześcignąć niedoścignionego Usaina Bolta. Jednak nagle zrobiło mi się słabo, a po chwili czułam jak uginają się pode mną kolana. Ostatni dżwięk jaki świadomie usłyszałam to przeraźliwy pisk opon...

   Nie wiem po jakim czasie się obudziłam, ale leżałam na tylnym siedzeniu w jakimś dużym aucie. Jakieś męskie twarze pochylały się nade mną. Miałam wrażenie, że jestem ofiarą jakiegoś niezorganizowanego porwania. I kiedy zaczęłam piszczeć z mocą chyba 200 decybeli, któryś z facetów przybliżył się do mnie i przytulił delikatnie moją głowę do swojej piersi, tłumiąc mój wrzask. Wtedy odwrócił się do kolegów, zaczął się wraz z nimi śmiać i wypowiedział słowa, które sobie chyba wytatuuje na pośladku- „You’re crazy. Totally crazy.“ (ang. Jesteś szalona. Totalnie szalona.). Zamotanie momentalnie minęło i rozpoznałam najbardziej rozpoznawalny głos na świecie. Louis ponownie zaczął chichrać. A możecie mi wierzyć- jego śmiech jest mega zaraźliwy, więc po chwili ja również skręcałam się ze śmiechu.
I znowu cały zespół wpadł ze mną w trans rozmowny. Zanim spostrzegliśmy się, było juz grubo po północy. Liam, udowadniając swoje „tatusiowskie“ zapędy zaproponował mi podwózkę. Kiedy zapytał gdzie mieszkam podałam dobrze zapamiętany adres mojego motelu, pod którym znalazłam się niecałe pół godziny później. Siedząc jeszcze z nimi w aucie zaczęłam im mocno dziękować. Opowiedziałam im o moim niezbyt przyjemnym incydencie pod stadionem, w wyniku którego nie miałabym nawet jak wrócić na miejsce noclegu. A historia o moich marzeniach sama wymsknęła mi się z ust. Byłam zaskoczona, z jakim zaciekawieniem chłopcy słuchają mojej opowieści. 

   Kiedy już, z podświadomym smutkiem, wysiadałam z auta, Louis nagle wypalił bez dłuższego zastanowienia: „Nie chciałbym, żebyś czuła się samotna, zwłaszcza po dzisiejszych przeżyciach. Mogę dotrzymać ci towarzystwa?“. O mało co, nie rozpłynęłabym się z zachwytu. Musiałam chyba zrobić takie oczy jak kot ze „Shreka“, bo Louis natychmiast wypuścił nogi z auta na ziemię i zbliżył się do mnie okrywając mnie swoją kurtką (dziwne, że nawet nie poczułam na swojej skórze chłodu londyńskiej nocy, choć miałam na sobie jedynie rękawek 3/4). Jednak ochroniarz wysiadł równie szybko i kiwnął na Louisa. Zaczęła się gorąca wymiana zdań. Ochroniarz żywo dyskutował o czymś z członkami zespołu. Mówili tak szybko, że zdołałam wyłapać tylko pojedyncze słowa, które nie umiałam połączyć w logiczną całość. Byłam jednak świadoma, że to ja jestem tym jabłkiem niezgody w ich sporze. „I tak już wyczerpałam limit spełnionych marzeń"- pomyślałam. Podeszłam więc do nich i przeprosiłam za fatygę, odwróciłam się na pięcie i nie czekając na odpowiedź ruszyłam w kierunku wejścia do motelu. Dyskusja gwałtownie ucichła. Głuchą ciszę środka nocy przedarł mimowolny krzyk -„Poczekaj!“. Nie zatrzymałam się, mimo że tak bardzo chciałam to zrobić. Jedyne co zmieniłam to przyspieszyłam kroku. Dochodziły do mnie ciągle jeszcze podniesione głosy mocno coś negocjujące.

   Stojąc przy ladzie recepcji i czekając na swój klucz, dobiegł mnie łoskot drzwi otwartych z użyciem dużej siły. Louis wpadł, podbiegł do mnie i już jego dłonie obejmowały moją talię. Szepnął mi do ucha: -„Zostajemy z chłopakami tutaj na noc“. Odwróciłam się gwałtownie. Nasze usta dzieliło już tylko kilkanaście centymetrów. Moje oczy nieśmiało spoglądały prosto w jego źrenice. Mój oddech znacznie się spłycił. Ta rozsądna część mnie chciała odsunąć go czym prędzej. Ale czymże jest rozum w porównaniu z lekkomyślnym sercem?! Na twarzy czułam jego ciepły, zadyszany przez szybki bieg, oddech. Jego usta coraz bardziej zmniejszały niebezpieczny dystans. Lodowate wargi wreszcie musnęły moje. Wierzcie mi- chciałam zaprotestować, ale już po chwili endorfiny wypełniły całe moje ciało, że bez wyrzutów oddałam się namiętnemu pocałunkowi.

   Nagle poczułam, że ktoś chwyta mnie mocno i odsuwa na bok. -Zapomniałeś, że masz dziewczynę? Naprawdę zapomniałeś? To ja ci przypomnę- Eleanor Calder, to dziewczyna z którą dzielisz łóżko!- Liam zaczął wykrzykiwać. Louis wiele nie mysląc wdał się  z nim w ostrą wymianę zdań. Ta sytuacja zaburzyła moja wizję wiecznie opanowanego i spokojnego „tatusia“. Nie bardzo wiedziałam, co powinnam zrobić w tamtej chwili. Czułam się dosyć niezręcznie. Jedyne, co w miarę rozsądnego, przyszło mi do głowy to po prostu wykrzyczenie słów przeprosin. Po chwili jednak zorientowałam się, że świadkami sytuacji są również pozostali członkowie zespołu i ich bodyguardzi, którzy z zaciekawieniem śledzili dalsze losy naszych wypadków. Zaczęłam się zastanawiać, jak długo tu są. Nieobacznie wypowiedziałam to pytanie na głos. W odpowiedzi usłyszałam naburmuszony głos Harry’ego- „Wystarczająco długo“. -Ok, jedźcie już do siebie. Nie chcę żebyście się przeze mnie pokłócili- odpowiedziałam wściekła i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Tym razem nikt mnie nie zatrzymał...

    Poranek przyniósł deszcz i odświeżony umysł. Długo rozmyślałam nad tym, co wczoraj się wydarzyło. W nocy ledwo zmrużyłam oko. Myślałam też o sympatycznym Nicku. -„Tylko czemu nie zadzwonił?“. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że dałam mu numer telefonu, który mi ukradziono. -„O w dupę!"- wymsknęło mi się na cały głos. „Jaka ja jestem głupia"- ciągle miałam w głowie te słowa. Jednak chwilę później stało się coś dziwnego. Do moich drzwi zapukała pokojówka i poinformowała, że w recepcji czeka na mnie gość. -Louis?-od razu pomyślałam. -O Boże, oby to był Louis-myślałam całą drogę schodząc na dół, poprawiając włosy w nadziei. Moim oczom ukazała się jednak sylwetka zupełnie nieprzypominająca Louisa.
-Nick, co ty tu...? Jak ty...?- z moich ust wylał się potok chaotycznych słów. -Dałaś mi numer na kartce z logo i adresem twojego motelu- odparł spokojnie. O Boże! No tak, notatnik firmowy, który zawinęłam z recepcji, to jedyna rzecz do pisania jaką wtedy miałam. -Jesteś niemożliwy- krzyknęłam z radością i rzuciłam mu się w ramiona...

   Pewnie teraz myślicie, że wszystko skończy się happy endem, że opowiedziałam właśnie moją „słit“ love story i że wrócę do Polski razem z Nickiem. Otóż niezupełnie. Znacie powiedzenie: apetyt rośnie w miarę jedzenia? No właśnie. Na liście miałam jeszcze wiele marzeń. Mimo że ostatnie dwa dni pobytu w Anglii zbliżyły nas do siebie z Nickiem (oczywiście nie tak blisko, jak możecie przypuszczać), żadne z nas nie zamierzało rezygnować ze swojego dotychczasowego życia dla tej drugiej osoby. Wiązałoby się to z pewnym ryzykiem- przecież zauroczenie mogło jeszcze szybciej minąć niż się zaczęło, a ja miałam jeszcze tyle do zrobienia!

   Wróciłam do Polski z głową, może nie tyle marzeń, co celów, bo słowo „marzenia“ brzmi tak jakoś nierealnie. Kiedy mówimy komuś o naszych marzeniach, on podświadomie wie, że raczej nie dojdzie do ich spełnienia, ale gdy mówimy o naszych celach... To już brzmi o wiele dumniej, a osoba bardziej bierze je na poważnie. Większość ludzi zanim coś zrobi, myśli „co ludzie powiedzą?“. I jeszcze zanim cokolwiek zdziałają, już z czegoś rezygnują. Jak cholera boimy się zdania drugiego człowieka. I to jest totalnie chore! Nie możemy układać życia na opiniach ludzi. Żyjmy na całego! Bądźmy szaleni! Nie zważajmy na „hejty“, bo tak czy inaczej ludziom będzie się coś nie podobać- pomożesz komuś, powiedzą, że frajer, daje się wykorzystywać- nie pomożesz, patrzą krzywym okiem, bo egoista. I tak w kółko.

Opowiedziałam już po krótce moment przełomowy historii mojego życia. Obecnie jestem szczęśliwą studentką, która ma na swojej liście jeszcze wiele celów i przedsięwzięć. Mocno wierzę w to, że uda mi się je wszystkie wypełnić... A w tym wszystkim pomaga mi pewna piosenka...

Harry: 
Written in these walls are the stories that I can’t explain
I leave my heart open but it stays right here empty for days

Liam:
She told me in the morning she don’t feel the same about us in her bones
It seems to me that when I die these words will be written on my stone

Zayn:
And I’ll be gone gone tonight
The ground beneath my feet is open wide
The way that I've been holdin’ on too tight
With nothing in between

Harry:
The story of my life I take her home
I drive all night to keep her warm and time…
Is frozen (the story of, the story of)
The story of my life I give her hope
I spend her love until she’s broke inside
The story of my life (the story of, the story of)

Niall:
Written on these walls are the colors that I can’t change
Leave my heart open but it stays right here in its cage

Liam:
I know that in the morning now I’ll see us in the light upon a hill
Although I am broken, my heart is untamed/untainted still

Louis:
And I’ll be gone gone tonight
The fire beneath my feet is burning bright
The way that I've been holdin’ on so tight
With nothing in between

Harry:
The story of my life I take her home
I drive all night to keep her warm and time…
Is frozen (the story of, the story of)
The story of my life I give her hope
I spend her love until she’s broke inside
The story of my life (the story of, the story of)

Zayn:
And I been waiting for this time to come around
But baby running after you is like chasing the clouds

Niall:
The story of my life I take her home
I drive all night to keep her warm and time…
Is frozen

Wszyscy:
The story of my life I give her hope (give her hope)
I spend her love until she’s broke inside (until she’s broke inside)
The story of my life (the story of, the story of)
The story of my life
The story of my life (the story of, the story of)

Harry:
The story of my life


A jaka jest twoja historia?

4 komentarze:

  1. To jest zmyślone czy to jest prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam to, co podyktowało mi serce :) oczywiście nie jest to prawdziwa historia ale w pisanie jej włożyłam cząstkę siebie c;

      Usuń
  2. Omg... Piękne. Tak bardzo przypomina mi to o naszych celach. Dziewczyno masz talent nie na żarty! Pisz dalej x

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne *.* Aż się popłakałam.

    OdpowiedzUsuń